Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/251

Ta strona została przepisana.

— To więcej niż potrzeba — odpowiedział O’Brien i dodał, wskazując na jadłospis. — Proszę nam to podać.
Obaj przybysze rozgościli się.
Byli sami, zatem mogli rozmawiać swobodnie.
Ani jeden, ani drugi, nie słyszeli, jak z tyłu budynku otworzyło się okienko.
Ukazała się w niem głowa męzka o wesołem obliczu.
— Ho! ho! ho! — mruknął po chwili właściciel tej głowy — co tu porabia ten ptaszek?
— Kto taki? — zapytała osoba, siedząca przy stoliku, na którym stały dwie filiżanki kawy.
— A Robert Verniere, brat wielkiego przemysłowca, zamordowanego w Saint-Ouen... Jego spadkobiercy... A! mój stary Słowiku, gdybyś ty był jeszcze tam, w prefekturze, mam nadzieję, żebyś był wytropił całą sprawę, gdy teraz oni nic nie robią i winowajcy pozostają nieznanymi!
Słowik, bo to był on, właściel restauracyi, dawny inspektor policyi, wstał i sam zajrzał przez okienko.
— Nie dziwię się, że Robert Verniere znajduje się tutaj — rzekł po chwili. — Jest on z jegomościem, którego już widziałem w tych stronach od kilku dni, a który mi się wcale nie podoba... Ale wiesz, mój dobry Magloire, że mam już dość tego polowania na łotrzyków, morderców, anarchistów i na wszelkich złoczyńców. Niech wszyscy łotrzy się włóczą, a mnie co do tego?
— Niestety, — odrzekł Magloire, zamykając okno.