Obaj znów usiedli przy stole.
Słowik nalał kawy do filażanek i wódki do kieliszków.
— Zatem żenisz się? — zagadnął następnie.
— Za dziesięć dni, w sobotę. Wszak będziesz mi drużbą?
— Czyż można odmówić tego staremu koledze z pułku? Pamiętałeś o mnie, to mi sprawia przyjemność, mój stary; a będę i na weselu. Więc chcesz się pożegnać z katarynką?
— Tak i zamieniam ją na bufet restauracyjny. Ale mam następczynię, a raczej dwie. Biedną kobietę ociemniałą, o której ci mówiłem, i jej wnuczkę. Poznasz je na weselu. Oddałem im katarynkę.
— To dobry uczynek! Zresztą, tyś zwykł czynić dobrze, i przyniesie ci to szczeście w małżeństwie.
Przerwali gawędkę dla zapalenia fajek.
Tymczasem w małej salce jadalnej Robert Verniere i O’Brien, jedząc śniadanie, zajmowali się interesami, które były powodem ich zebrania, nie przypuszczając, że byli widziani i zauważeni przez najwierniejszego i najlepszego przyjaciela Weroniki Sollier.
Gdy chłopiec usługujący wyszedł, O’Brien zapytał Roberta:
― Więc baron Schwartz oskarża mnie, żem panu oddał ten list, który panu daje nad nim przewagę?
— Tak.