Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/253

Ta strona została przepisana.

— I chciał się koniecznie dowiedzieć, czy panu wiadome jest miejsce mego schronienia?
— Chciał koniecznie coś ze mnie wydobyć, i sądzę, że, gdyby wiedział, gdzie pan jesteś, miałbyś bardzo wielką przykrość.
Amerykanin wzruszył ramionami.
— Ja się go nie boję — rzekł.
— Tak, ale ja się go obawiam wielce! Mam przekonanie, że ci ludzie mnie zgładzą, jeżeli nie zechcę być im posłuszny. Panie O’Brien, ja w tobie pokładam całe zaufanie. Ale pan, pomimo obietnic, nic jeszcze nie przedsięwziąłeś, względem usunięcia tego dziecka, tak podatnego na wpływ magnetyzmu, że kto inny może je uśpić i wszystkiego się dowiedzieć.
— Bądź pan cierpliwy i uspokój się. Dziecko za kilka dni będzie w mej mocy.
— A Weronika Sollier?
— Weronika jest ślepą.
— Lecz pan powiedziałeś, że może wzrok odzyskać.
— Narażając się na utratę życia!.. Ktoby się ośmielił przedsięwziąć taką operacyę?
— Kto?.. Henryk Savanne, synowiec sędziego śledczego, a każdy go zachęca, ażeby się nie wahał. Jego wiedza okulistyczna jest wielka. Może mu się udać, a jeżeli mu się uda, przyznajesz pan, że jestem zgubiony. Ja za zniknięcie Marty ofiarowałem panu sto tysięcy franków... Podwoję tę sumę, jeżeli jednocześnie zniknie Weronika... ażeby się nie pokazać więcej.
— Ja się w takie rzeczy nie bawię — odpowiedział magnetyzer przestraszony, rozglądając się dokoła, aże-