Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/254

Ta strona została przepisana.

by się upewnić, czy kto nie mógł usłyszeć Roberta mówiącego.
Byli jednak sami.
— Więc mnie pan opuszczasz! — wyjąkał bratobójca, a twarz jego blada i zmieniona przedstawiała niewysłowiony widok przestrachu.
— Popełnić za dwieście tysięcy franków zbrodnię, która mnie może zaprowadzić pod gilotynę i jeszcze nad to porwać dziewczynkę... nie, mój przyjacielu, nie!
— Trzysta tysięcy!..
— Próżne byłyby pańskie złudzenia!.. Jest pańska pieczątka. Śmierć Weroniki Sollier nie przeszkodziłaby pozostaniu tego dowodu w ręku sędziego... Trzebaby znaleźć jaki sposób, ażeby nietylko usunąć ślepą, ale usunąć i ten dowód, który w danej chwili może pana zgubić.
— Znajdź pan ten sposób, a ja ci ofiaruję trzecią część tego, co Niemcy mi przyrzekają, jeżeli przyjmę ich warunki.
— Przyrzekają panu trzy miliony?
— Tak, więc dla pana będzie jeden.
Amerykanin przyłożył palec do ust, nakazując milczenie.
Do pokoju wszedł posługacz, przynosząc nową potrawę.
O’Brien, z czołem zmarszczonem od myśli, rozważał, gdy Robert mu usługiwał.
— Milion — powtarzał sobie. — Milion...
I rozłakomiony ponętną perspektywą otrzymania tego miliona, szukał sposobu, ażeby go zarobić.