Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/255

Ta strona została przepisana.

Naraz podniósł głowę, a oczy mu się zaświeciły ogniem.
— Mam! znalazłem! — rzekł.
Robert spojrzał na niego, jak skazany na śmierć patrzałby na zwiastującego mu ułaskawienie.
— Ale — dodał magnetyzer — powodzenie zależy od wielu rzeczy... Trudności są wielkie.
— Ale czy są niepodobne?
— Nie wiem jeszcze. Posłuchaj pan i odpowiedz mi.
— Czy pan jesteś pewny, że Weronika Sollier oddała sędziemu śledczemu pieczątkę, która znajdowała się w jej ręku, gdy przyszła na ulicę Zwycięztw, ażeby się poradzić jasnowidzącej?
— Tego jestem pewien.
— Czy pan Savanne ma ją u siebie, czy też znajduje się w jego kancelaryi w sądzie?
— Zapewne jest u niego w domu wraz z aktami sprawy w Saint Ouen, którą studjuje bezustannie.
— Czy pan zupełnie pewny tego jesteś?
— Nie, ale przypuszczam.
— Trzeba w jak najkrótszym czasie przekonać się o tem stanowczo.
— Przekonać się! Ale w jaki sposób?
— E! mój kochany panie, miej trochę przedsiębierczości i trochę pomysłów. Ja nie mogę wszystkiego brać na siebie. To, czego od pana żądam, nie przedstawia trudności! Pan jesteś bratem ofiary i przyjacielem sędziego śledczego. Pan Savanne, jeżeli go zapytasz zręcznie, sam ci wszystko powie, uważając za rzecz naturalną, że pragniesz poznać w tej sprawie najdrobniejsze szczegóły...