Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Ha... powiedz mi wszystko... Jeżeli majątek Marty jest stracony, mnie przynajmniej może się udać wykryć nędzników, którzy ugodzili pana Ryszarda Verniere i mnie, i doprowadzili do nędzy te dzieci.
— Jakże pani będziesz mogła to uczynić?. — zapytał żywo Magloire. — Niestety! — zawołała — nie potrafię! Zapomniałam, że jestem ślepą!..
— Widziałaś pani jednego z morderców?
— Tak.
— W jakich okolicznościach?
— Nie spałam... przestraszona zostałam nagle wystrzałem, krzykiem, blaskiem pożaru... Wybiegłam szybko z mieszkania.
Jakiś człowiek z miną przerażoną wychodził z sieni, prowadzącej do gabinetu pana Verniere.
Rzuciłam się na tego człowieka, ażeby mu nie pozwolić uciec, i zawołałam o ratunek...
— Wtedy wszczęła się walka między panią i mordercą?
— Tak... On chciał się wyrwać... Ubranie jego, którego się uczepiłam, trzeszczało, lecz chociaż był silniejszy odemnie, nie puszczałam go...
— Latarnia gazowa oświetlała dziedziniec, zatem, podczas walki, widziałaś pani mordercę?
— Widziałam i poznałam go...
— Poznałaś pani!.. powtórzył Magloire ździwiony.
— Tak.
— Więc go pani znałaś?