Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/261

Ta strona została przepisana.

z modelem, który mi pan dał... Kazałem oszlifować kamień bez wartości, ale zupełnie podobny z koloru do szmaragdu w breloku. Na kamieniu kazałem też wyryć dwie owe litery cyfry i mogę pana zapewnić, że, prócz wartości, kopia będzie zupełnie podobna do oryginału.
— I kółko będzie tak złamane jak u oryginału?
— Zupełnie.
— Tak, że trudno go będzie odróżnić?
— Tak, panie.
— A kiedy robota będzie ukończona?
— Najpóźniej za trzy dni; jeżeli pan zechce, mogę panu go odnieść do sądu...
— To zbyteczne. Wolę go wziąć tutaj. Ale jeszcze co innego: Czy pan raczył się zająć zebraniem wiadomości, których pan był łaskaw się podjąć?
— Zająłem się zaraz nazajutrz po bytności u pana sędziego.
— I cóż?
— Nic jeszcze. Widziałem się z kilkoma kolegami, bardzo biegłymi w jubilerstwie artystycznem. Nie zgadzają się oni z sobą co do pochodzenia owej pieczątki, chociaż wszyscy uznają ją za bardzo dawną... Jeden z nich widzi robotę włoską i przypisuje ją chętnie Benvenutowi Cellini, inny powiada, że to robota rossyjska, inny wreszcie oświadcza, że to dzieło flamandzkie lub niemieckie.
— A pan jakiego jesteś zdania?
— Nie śmiem go mieć, gdyż nie jestem takim znawcą, jak moi koledzy, chociaż w tym razie. i doświadczenie ich nie doprowadziło do niczego. Ja jednak twierdzę bez obawy omyłki, że jeżeli pieczątka jest starodawną, wspa-