Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/269

Ta strona została przepisana.

wne pozostawiają klucz od furtki w kiosku, który ztąd widzę, albo w szopie... Widziałem już, co robią, gdy wychodzą... Teraz trzeba zobaczyć, co robią, gdy powracają... Wynalazłem najlepszy sposób szpiegowania... Malarstwo ma swoje dobre strony nieraz, nawet gdy jest tak liche, jak moje. Pragnę tylko, ażeby pogoda dopisywała, a w przeciwnym razie malowania moje w tych stronach, stałyby się nietylko nieprzyjemnemi, ale i bezpożytecznemi.
Łódź, prowadzona przez Henryka, znikła za mostem.
Malarz — w którym czytelnicy poznali niezawodnie magnetyzera O’Briena w nowej jego postaci — odwiązał barkę swą od żerdzi, wbitej w koryto Marny, i przypłynął do przystani obok willi Savanne.
Kiedy dotarł na miejsce, przyjrzał się drobiazgowo palom, podtrzymującym schody.
— Wszystko to bardzo kruche! — rzekł do siebie, po szczegółowych oględzinach.
I odbił łodzią na miejsce, które zajmował przed tem, potem znów się wziął do pędzli i szkicował dalej niebo i główne punkta krajobrazu, mówiąc do siebie:
— Trzeba, kiedy powrócą, ażeby widzieli, że pracowałem i że tutaj jestem nie po to, ażeby im się przyglądać.
O’Brien nie miał wcale talentu malarskiego, lecz pędzle jego biegały szybko po płótnie i mógł uchodzić za amatora malarza.
Towarzystwo z willi, przybiwszy do mostu Chenueriere, wysiadło na brzeg i poszło do wsi, ażeby zwiedzić folwark, gdzie podczas oblężenia, przed 24 laty, znajdowa-