ła się potężna baterya, ustawiona przez prusaków, grożąca całemu pierścieniowi Marny.
Po tej wycieczce, orzeźwiwszy się nieco w restauracyi, przed którą uwiązali łódź, powrócili znów do niej.
Tym razem Matylda i Alina ujęły za wiosła, a Henryk usiadł przy sterze.
Panienki robiły wiosłami bardzo zgodnie i łódź płynęła szybko.
Wkrótce przybyto do schodków przystani!
— Malarz ciągle jest jeszcze — rzekła cicho pani Verniere.
Przybito do brzegu.
Tym razem O’Brien nie poruszył się wcale. Nadstawił tylko uszu, udając zajętego najzupełniej pracą, chcąc pochwycić rozmowę.
Henryk przywiązał łódkę i dopomógł paniom wysiąść.
— Masz klucz od furtki? — zapytała go Matylda.
— Mam. Ja zabieram z sobą rzeczy. Klucz zostanie w zamku, zamkniesz za mną.
— A gdzie go położyć?
— Razem z kluczem od łódki w szopie, jak zwykle.
Henryk wziął dywanik, którym przykryta była ławka, oraz ster i poszedł otworzyć furtkę.
Pani Verniere i Alina szły naprzód i zwolna podążyły do willi.
O’Brien nie stracił ani słowa z tego, co było mówione.
Na teraz wiedział już dosyć.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/270
Ta strona została skorygowana.