Złożył przybory malarskie, odwiązał łódkę i odpłynął ku Saint-Maur, gdzie przybił naprzeciw restauracyi, której właciciel wynajął mu na kilka dni łódkę, mającą mu posłużyć, jak mówił, do robienia szkiców z natury na rzece.
∗
∗ ∗ |
Powróćmy do fabryki w Saint-Ouen.
Klaudyusz Grivot, chociaż żarliwy przy robocie, z twarzą, zawsze uśmiechniętą, niemniej jednak zajęty był przyszłością.
Niebezpieczeństwa, gromadzące się dokoła jego wspólnika, a tem samem i jemu grożące, przejmowały go prawdziwym przestrachem.
Pomoc O’Briena budziła w nim zaufanie bardzo ograniczone, a zresztą czyż amerykanin, nawet rozłakomiony obietnicą bardzo grubej sumy, zgodzi się zgładzić Weronikę Sollier.
I łamał sobie głowę, ażeby wynaleźć kombinacyę, która mogłaby zapewnić im ocalenie, w razie gdyby magnetyzer cofnął się, zrażony ogromem zbrodni.
Bezwątpienia Grivot sam zdolny był do popełnienia tej zbrodni. Ale po co broczyć krwią ręce, jeżeli można było uczynić inaczej?
Ale jak?
Szukał więc ciągle sposobu.
Nagle myśl pewna przebiegła mu przez głowę.
Znalazł sposób pożądany, a Robert niezawodnie zgodzi się na niego.