Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/273

Ta strona została skorygowana.

— Tak mnie zapewniasz, że jeszcze bardziej mnie to utwierdza w przypuszczeniu, że ci coś dolega... Czy to z powodu fabryki?
— Bynajmniej.
— Nie masz jakiego kłopotu z robotnikami i majstrami?
— Najmniejszego.
— A z Klaudyuszem Grivot?
— Również. Od wszystkich doznaję życzliwości i szacunku.
— To nie rozumiem twej miny stroskanej... Czyż to odjazd matki tak cię martwi?..
— Tak, trochę — odpowiedział młodzieniec, znowu się rumieniąc.
Rumieniec ten po raz drugi uderzył Roberta.
— Ho! ho! rzekł z uśmiechem. — Niepotrzebniem się trwożył! Twój smutek należy do tych, jakie nie powinny niepokoić... Rozumiem go....
— Co rozumiesz? — wyjąkał Filip, spoglądając lekliwie na ojczyma.
— Powiem ci, jeżeli przyrzekniesz mi odpowiedzieć z zupełną szczerością...
— Ależ...
— No, moje drogie dziecko, jestem twoim przyjacielem, u dyabła, prawie twoim ojcem, więc możesz mieć we mnie powiernika... Ciebie zasmuca nietylko odjazd twej matki... przy niej są dwie panienki, zachwycające... Ty jesteś także młody, a miłość łatwo się rodzi w młodych sercach... Odgadłem, co?