Ton dobroduszny, jakim mówił Robert Verniere, ośmielił Filipa.
— A więc tak — wyszeptał — zgadłeś!..
— Bo było to tak widoczne, że powinienem był odgadnąć wcześniej... To Matylda Savanne, nieprawdaż?
Filip potrząsnął głową, słysząc ojczyma, wymawiającego nazwisko Matyldy Savanne.
— Nie ona — odpowiedział.
Robert drgnął.
— Czyżby syn jego żony miał pokochać córkę brata, przezeń zamordowanego?
— Alina? — zawołał głosem nieco drżącym.
— Tak... Alina...
Lekki pot zwilżył skronie bratobójcy, ale szybko otrząsnął się ze wzruszenia.
— A czy wie Alina, że ją kochasz? — zapytał.
— Nie.
— Czy matka twoja wie, jakie cię uczucie przejmuje, mój synowcze?
— Tak.
— I pochwala to?..
— Tak sądzę.
Czoło Roberta zmarszczyło się.
— Dlaczego mi nie mówiła o tem? — spytał.
— Czeka zapewne na to, aż przyszłość naszej fabryki będzie zupełnie zapewnioną, a ty osądzisz, że je-