Tymczasem Weronika co rano udawała się, jak i Marta, na wędrówkę z katarynką, musiały jednak zmienić rozkład wycieczek.
Pierwsze dnie wiosenne były bardzo piękne.
Wille, niezamieszkane podczas zimy, naprędce przystrajały się na przyjęcie swych lokatorów, żądnych świeżego powietrza i ciepłych promieni słonecznych.
Weronika i jej wnuczka nie miały już dni oznaczonych na zwiedzanie tej lub owej wioski.
Tam, gdzie zamierzały pozostać tylko godzinę, musiały chodzić z katarynką z ulicy na ulicę i od domu do domu przez dzień cały.
Monety srebrne padały bezustanie do rąk Marty, która, po wyprzedaży kabał amatorom, śpiewała głosem wątłym, lecz bardzo dokładnym piosenki, których ją nauczył przyjaciel Magloire, a którym wtórowała Weronika na katarynce.
Fundusik ich oszczędnościowy zwiększał się z dniem każdym, ku wielkiej radości babki.
— Nie jestem już młodą — mówiła do siebie — i miałam wiele zmartwień, a to niszczy człowieka. Może już nie pożyję długo... Z pewnym kapitalikiem Marta będzie mogła dać sobie radę... Przytem gdy mnie nie stanie, Magloire jej nie opuści, pod tym względem jestem spokojną, najlepiej jednak byłoby, ażeby pozostała zupełnie niezależną i niepotrzebującą nikogo...
∗
∗ ∗ |
Daniel Savanne, jak już wiemy, zachował dla siebie dwa czy trzy dni odpoczynku, ażeby je spędzić w willi Saint-Maur.