Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/289

Ta strona została przepisana.

— Tak, i z całej duszy... Ale przewiduje ona, że lada dzień pani Verniere i Filip otwarcie pomówią z nią... i boi się...
— Czego?
— Boi się zranić i o rozpacz przyprawić tych, dla których czuje przecież głęboką życzliwość i bezgraniczną wdzięczność... i kto wie czy nie będzie zbyt słabą, ażeby powiedzieć stanowczo: Nie.
— A! — wyrzekł Henryk z widocznem rozdrażnieniem — małżeństwo moje z Aliną musi czemprędzej nastąpić.
— Nie śpiesz się... Tymczasem niema jeszcze niebezpieczeństwa palącego.
— Mam nadzieję, ale nie chcę — słyszysz, nie chcę — ażeby Filip de Nayle mówił o miłości do mej narzeczonej!..
— Filip jest zakochany, ale bardzo młody i bardzo lękliwy, więc się nie ośmieli. Zaczekajmy... Ja o to dbać będę, ażeby Filip nie miał nigdy sposobności do rozmowy z Aliną sam na sam... Gdyby więc wyznał miłość swą twojej kuzynce, byłoby to w mojej obecności, a licz na mnie, że, odpowiem. Teraz sza, już o tem ani słowa, oto ojciec mój już powraca.
Daniel Savanne rzeczywiście wracał.
Powrócono do parku.


∗             ∗

Zaproszeni na niedzielę do willi Savanne, Robert Verniere z pasierbem wyjechali z Neuilly o godzinie siódmej zrana.