Niecierpliwość Filipa była wielką. Zobaczyć się miał z matką a jednocześnie z tą, która, odkąd po raz pierwszy ujrzał ją, pozostała bez przerwy w jego myśli.
Robert — ale dla innego powodu — niemniej od niego był niecierpliwym.
Mógł teraz przystąpić do wykonania planu, powziętego przez O’Briena, i chociaż nie przenikał nawskróś myliś amerykanina, gotów był posłusznym mu być we wszystkiem.
Jednocześnie myślał i o projekcie Klaudyusza Grivot, ażeby z Filipa de Nayle, swego pasierba, uczynić męża Aliny Verniere i zmusić w ten sposób sędziego śledczego, gdyby prawda wyszła na wierzch, do pozostawienia zbrodni nieznaną, dla ocalenia honoru nazwiska Verniere.
Było to zapewnienie wybawienia.
O godzinie dziewiątej i pół powóz Roberta zatrzymał się w alei Północnej przed bramą, po której otwarciu, zajechał przed ganek willi.
Na ganku znajdowali się pani Verniere, Alina, Matylda i Henryk Savanne.
Daniel, nie spodziewając się tak wczesnego przyjazdu gości, pracował w swym gabinecie, i tak dalece zatopił się w pracy, iż nie słyszał wcale, jak powóz zajechał.
Roberta i jego pasierba powitała Matylda.
Henryk trzymał się nieco na uboczu.
Zajęty zwierzeniami, uczynionemi mu w przeddzień przez kuzynkę, przyglądał się uważnie Filipowi.
Ten, ucałowawszy matkę, zbliżył się do Aliny i, ściskając ją za rękę, to bladł, to się czerwienił.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/290
Ta strona została przepisana.