Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/292

Ta strona została przepisana.

Nie spodziewałem się was tak wcześnie... Raz jeszcze wybaczcie, a chyba nie potrzebuję was zapewniać, jak jestem rad, że was widzę?..
— Czy nie przerywamy pracy pańskiej? — zapytał Robert.
— Bynajmniej... Nic mnie nie nagli, a jeżeli pracuję dziś zrana, to tylko z przyzwyczajenia... Może się przejdziemy trochę przed śniadaniem... Zobaczycie, panowie, jaka jest piękna okolica.
Daniel i Henryk przystawili krzesła przy biurku, stojącem pośrodku pokoju.
Robert, siadając, rzucił na biurko ukradkowe spojrzenie.
Nagle drgnął.
Ujrzał pieczątkę, pozostawioną przez siebie w ręku odźwiernej, fabryki Saint-Ouen, podczas nocy z pierwszego na drugi stycznia.
Dowód jego zbrodni znajdował się tu, na świetle dziennem.
Dość byłoby mu wysunąć rękę, ażeby go pochwycić, ażeby go usunąć, i byłby ocalony — jak mniemał — gdyż nie wiedział, że przed oczyma miał teraz tylko kopię, której sędzia śledczy posiadał oryginał.
Lecz Daniel i Henryk znajdowali się naprzeciw niego.
Filip zajął krzesło obok.
Kradzież klejnotu była niewykonalną w tej chwili, lecz nędznik wiedział przynajmniej, gdzie się on teraz znajduje.
Nagle ogarnął go niezmierny przestrach.