Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/294

Ta strona została przepisana.

Dobrze było o tem wiedzieć i oznajmić o tem O’Brienowi, który chciał być szczegółowo powiadamianym.
Posiłek trwał krótko.
Panie poszły się przebrać ze strojów rannych, a Daniel zaprosił gości do zwiedzenia jego posiadłości.
Robert przyglądał się wszystkiemu bacznie i starał się jaknajdokładniej zapamiętać.
Park był doskonale zadrzewiony, a zatem i zacieniony.
Z tarasu, przylegającego do Marny, można było dostać się do domu ścieżkami będąc nie widzialnym.
To szczególnie uderzyło bratobójcę.
Robert wskazał ręką domek po prawej stronie.
— A to ładny pałacyk — rzekł — znakomite schronienie dla lubiącego pracę poważną, zdala od wszelkiego zgiełku.
— Henryk mieszka tu czasem podczas większych upałów — odpowiedział pan Savanne — powietrze tu znacznie świeższe, niż w willi, a to z powodu rozłożystych drzew i sąsiedztwa rzeki.
— To pałacyk jest umeblowany?
— O! i bardzo dogodnie... Zaraz pan zobaczy.
Henryk na znak stryja, skierował się do pałacyku, otworzył drzwi, potem okna i podniósł rolety.
Weszli.
Pokój główny na parterze umeblowany był wielką sofą, mogącą w razie potrzeby służyć za łóżko, stołem, kredensem i kilku krzesłami, pokrytemi kretonem w duże kwiaty.