Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/297

Ta strona została przepisana.

— A czyż stoi co na przeszkodzie? — podchwycił Daniel. — Dom jest dla pana otwarty i zawsze bardzo szczęśliwi będziemy widzieć pana u nas; niechże pan raczy z panem Filipem przepędzać wszystkie wolne chwile, jakie pozostawi panom fabryka w Saint-Ouen.
— Tysiąckrotne dzięki za tak uprzejme zaproszenie — odparł Robert.
— Z całego serca proszę.
— Przyjmujemy je tak samo i skorzystamy z niego, skoro tylko na to pozwolą prace fabryczne.
Słowa te wyrzeczone zostały dość głośno, ażeby je mógł usłyszeć amerykanin w swej barce.
Powrócono do parku i skierowano się ku domowi, gdzie panie, siedząc w cieniu na tarasie, oczekiwały powrotu spacerujących.
Henryk i Filip poszli naprzód.
Robert, znalazłszy się nieco w tyle sam z Danielem, skorzystał z tego, ażeby zapytać:
— Czy ma pan jakie nowe wiadomości o zbrodni w Saint-Ouen?
— Niestety, nie — odpowiedział urzędnik — gdyby nie szło o pomszczenie brata pańskiego, który był moim przyjacielem, poddałbym się zupełnemu zniechęceniu i prosiłbym prokuratora o zwolnienie mnie od obowiązków, gdyż powątpiewam już sam o sobie. Wspomnienie Ryszarda, ojca naszej drogiej Aliny, nakazuje mi iść do końca, a przytem skoro rozpoczęłem sprawę, nie mogę jej zaniechać bez kompromitacyi. Pan jednak musi pojmować, jak są dla mnie bolesne te wszystkie