I pokazał mu wyjętą z papierowego owinięcia kopie breloku Roberta Verniere.
— Doskonale, panie sędzio. To jest ten klejnocik, który Magloire znalazł w ręce zemdlonej Weroniki.
— A przynajmniej to jego kopia dokładna.
— Kopia!.. To!..
— Tak, rzeczywiście o tyle dokładna, że trudno a odróżnić od oryginału. Na ten przedmiot liczę, że wskaże nam ślad nędznika, do którego należał, a przynajmniej który go nosił...
— Panie sędzio, trzebaby wiedzieć, z jakiej fabryki pochodzi ten brelok i u którego jubilera został kupiony...
— Ja też liczę, że pan to wykryjesz.
— Bardzo dla mnie zaszczytne zaufanie, jakie mi pan sędzia okazuje... Ale ten klejnot wydaje mi się bardzo starym... Może ma sto lat i więcej... Nie można więc udać się do żadnej fabryki... Gdyby przynajmniej było mi wiadomo, z którego kraju pochodził.
— Jużem się o tem dowiadywał — przerwał sędzia śledczy.
— I cóż panu odpowiedziano?
— Że może być pochodzenia genewskiego, włoskiego lub niemieckiego.
— To za mało... Całe życie inspektora policyjnego zaledwieby starczyło na szperanie we wszystkich miastach europejskich u jubilerów, handlarzy osobliwości i przedmiotów sztuki, którzy mogliby byli sprzedać ten przedmiot... a nie mówiąc już o tem, że handlarz ten może już nie żyć.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/304
Ta strona została przepisana.