Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/305

Ta strona została przepisana.

— Trzeba jednak liczyć na przypadek.
— To prawda, ale chyba jakiś szczęśliwy traf pozwoliłby napotkać tego, co sprzedał. Zresztą mam znajomego antykwaryusza, który mieszka w Survilliers... Będę musiał do niego się udać i zapytać o radę.
— To będzie najlepiej, mój dzielny Berthout, bierz ten klejnocik. a oto na koszta podróży.
I pan Savanne podał mu sto franków.
Berthout podziękował i oddalił się.


XLI.

We wtorek zrana Berthout pojechał koleją do Survilliers i w niespełna półtory godziny znajdował się już u swego przyjaciela antykwaryusza, pana Dutac, który mieszkał tu w ładnym, schludnym dworku.
Dutac powitał go serdecznie, po długiem niewidzeniu, a po rozmowie o dawnych czasach, podczas smacznego i obfitego śniadania, agent opowiedział mu cel odwiedzin i pokazał mu pieczątkę.
Znawca osobliwości, wytrawny antykwaryusz przyjrzał się jej zaledwie przez sekundę, poczem zawołał:
— Wolne żarty, to ma być staroświecki klejnot!.. a juści!.. Pieczątka jest srebrna, ale ten kamień to szkło i wart jest trzy i pół franka.
— Bo nie dałeś mi powiedzieć, że to tylko kopia, wykonana dla sędziego śledczego.