wrocie do Paryża, wystawiłem tę pieczątkę w moim sklepie przy ulicy Lafitte... Bardzo się podobała... ale wysoka cena, którą podałem, a nie mogłem innej oznaczyć, ażeby sam na sprzedaży nie stracić, odstręczała amatorów, i sądziłem, że długo będę musiał czekać...
— Jednakże przyszedł jakiś nabywca?
— Naturalnie, skoro już nie posiadam tego cacka, a nie zostało mi skradzione...
— To postaraj się przypomnieć, komuś je sprzedał.
— Niepodobna, po tylu latach. Miałem bardzo liczną klientele. Setkami różne rzeczy sprzedawałem codzień, a jeżeli przypominam sobie kilku kolekcyonistów, którzy odwiedzali mnie regularnie, byli mi znani... inni klienci przygodni, przechodnie i zwabieni wystawą sklepową, nic pozostawili żadnego śladu w mej pamięci.
— No przypomnij sobie.
— Już ja swą pamięć od chwili wysilam, mój chłopcze i nie odnajduję w niej nic a nic... Zapomniałem już nawet, za ile sprzedałem klejnot i za ile go kupiłem... Tylko rękę włożyłbym do ognia, że sprzedałem go, ile był wart, czyli bardzo drogo.
Po ostatnich słowach dawnego handlarza osobliwości zapanowała chwilowa cisza.
Berthout zamyślił się głęboko.
Naraz zagadnął raptownie.
— Ależ musiałeś zapisywać w swych książkach sprzedawane przedmioty?
— Naturalnie, jak i przezemnie kupione.
— Więc i nazwiska sprzedawców?
— Zawsze.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/307
Ta strona została przepisana.