Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/310

Ta strona została skorygowana.

Doktorzy, wobec tego opuścili willę, natomiast pozostał u niej jeszcze Robert, który przybył niby umyśnie, dla wysłuchania zdań lekarzy.
Pozostał on, gdyż chciał, za nadejściem nocy odszukać O’Briena pod wskazanym adresem i zawiadomić go o stanie rzeczy.
Dopiero więc o godzinie ósmej i pół wieczorem pożegnał się z Danielem.
Zamiast jednak udać się na kolej, w drodze zboczył i zadzwonił do samotnego mieszkania rzekomego Nelsona.
— Kto tam? — zapytał ktoś zcicha.
— To ja, Robert odpowiedział nowoprzybyły.
Klucz zgrzytnął w zamku i drzwi się otworzyły.
— Spodziewałem się pana — rzekł amerykanin — proszę...
Świeczka w lichtarzu mosiężnym oświetlała licho dość obszerny pokój, w którym okiennice były szczelnie zamknięte.
— Jesteś pan sam? — zapytał Robert.
— Zupełnie.
— A panna Mariani?
— Pojechała przed czterema dniami do Włoch, gdzie ma na mnie czekać... Nudziła się tutaj śmiertelnie, a zresztą była krępującą... Teraz pomówimy... co pana sprowadza... Jeżeli się nie mylę, pańska obecność o tej porze jest pomyślną wróżbą...
— Mylisz się pan zupełnie.