już bagatela... Wiąc kochany panie, zabierz go... Do tego nie potrzebujesz mnie pan!
— Więc mnie pan opuszczasz?
— Ponieważ możesz pan sam działać...
— Zrzekasz się pan zarobienia sumy przyrzeczonej? Majątku?
— Zrzekam się, ponieważ jest to niemożebne.
— I chcesz porzucić myśl wykradzenia dziecka?
— O! nie. Majątek, którego nie będę mieć od pana, przyjdzie mi od niej!.. Ja porwę dziecko, a pan mi wyliczysz obiecane dwieście tysięcy franków.
— Ale jeżeli brelok wróci do mnie, nie będę już potrzebował się bać dziecka?
O’Brien zaczął się śmiać.
— Tak, to prawda... ale ja dla pana sprzedałem swe meble, porzuciłem gabinet porad magnetycznych, zamieszkałem tutaj, co nie jest wesołem, słowem, poświęcałem się najzupełniej, dla korzyści pańskich interesów. Jestem pewien, że pan sobie to wszystko przypomina i wypłaci mi owe dwieście tysięcy franków bez targu, których zresztą potrzebuję, dla rozpoczęcia swych wędrówek po Europie.
— Kiedy pan będziesz gotów do odjazdu — odparł — przyjdź pan do Neuilly, a ja wręczę tę Robert sumę.
— To co innego!.. Z przyjemnością widzę, że masz pan pamięć i rozwagę. W dniu, kiedy Martę dostanę w swe ręce, przyjdę po wypłatę.
— Będę pana czekał i zawsze jestem na pańskie usługi.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/312
Ta strona została przepisana.