Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/316

Ta strona została przepisana.

— Kochany panie Savanne, masz pan najzupełniejszą słuszność — rzekł, ściskając rękę urzędnikowi. — Nic nie może i nic nie powinno zachwiać naszej przyjaźni, która tak jest szacowną dla mnie. Filip będzie cierpiał, że jednak to chłopiec pełen zdrowego rozsądku i delikatności, i kocha Henryka Savanne, jak brata, nie będzie mu zazdrościł tego szczęścia i zapomni o swem marzeniu.
— Biedny Filip — wyszeptała Aurelia ze łzami w oczach — zawczasu pozna zmartwienie.
— A teraz moi drodzy przyjaciele — podchwycił urzędnik — muszę wam oznajmić, że w sobotę przyszłą przypada rocznica moich urodzin; Matylda, Alina i Henryk zwykle cieszą się zgóry tą uroczystością rodzinną.
Państwo Verniere chętnie przyjęli zaprosiny sędziego.


XLIV.

Przed odejściem do pokoju jadalnego, na którego progu Daniel Savanne opuścił Aurelię, dla wydania jakiegoś polecenia, Robert znalazł się na chwilę sam z żoną.
— Widziałaś, że nie nalegałem, i że nie mogłem — rzekł do niej pocichu głosem głuchym i drżącym od powstrzymywanego gniewu. — Ale ja chcę, ażeby się Filip ożenił z Aliną.
Aurelia spojrzała na męża niespokojnie.