— Nie potrzebujesz mnie o tem zapewniać, mój dzielny Magloire! — wyrzekła niewidoma, ściskając w dłoniach jedyną rękę kataryniarza. — Wszystko coś uczynił dotąd, więcej świadczy, aniżeli wszelkie słowa!
— Nie mówmy już o tem! Czy pani jesteś pewna, że doktór podpisze już jutro kartę wyjścia?
— Niezawodnie. Sam mi o tem mówił.
— Jutro zatem będziemy tutaj w południe punktualnie, ażeby panią zabrać.
— Tak, sam doktór zapewne napisał do sędziego śledczego, który prowadzi sprawę zbrodni w Saint-Ouen... Czekają na me wyzdrowienie, ażeby mnie wybadać...
— Więc?
— Więc gdyby sędzia wezwał mnie do siebie na jutro?
— To będziemy pani towarzyszyli do sądu. A teraz, pani Sollier, musimy cię opuścić, mówiąc: Do jutra!
— Tak, do jutra powtórzyła ociemniała. Ale słówko jeszcze. Powiedziałeś mi, żeś przyniósł kwit pana Verniere, wyjęty przez ciebie z kłębka bawełny, gdzie go schowałam?
— Tak, pani Sollier.
— Jak również klejnocik, oderwany od łańcuszka zegarka mordercy pana Verniere.