Nie będziemy opisywali reszty przechadzki na stacyę.
Nie będziemy też rozwodzili się nad zapewnieniem, jak bolesny cios otrzymał Filip przez to wyznanie, tak dlań niespodziewane.
Alina czuła się też zmieszaną.
Tylko Matylda była bardzo zadowolona, że nareszcie wyjaśniło się położenie i że Henryk zaoszczędzi sobie przez to wielu przykrości.
Zresztą powiedzmy, może ku ździwieniu czytelników, lecz ku pochwale Filipa, boleść swą postanowił zasklepić w sobie, nie żywiąc nienawiści ku szczęśliwemu rywalowi.
Bo natura młodzieńca, prawa i szlachetna, przyznawała, iż Henryk Savanne jest ze wszechmiar takim, o jakim mówiła owa przepowiednia, i że najzupełniej godnym jest Aliny.
Berthout nie tracił czasu w Survilliers u pana Dutaca, byłego handlarza starożytności.
Ze strychu do pokoju, dlań przeznaczonego, zniósł wszystkie książki rachunkowe i regestry, w których spodziewał się odnaleźć wiadomości o sprzedaży klejnotu, którego kopię powierzył mu pan Savanne.
Uporządkował regestry podług lat.
Pierwszy datował z roku 1840.