Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/325

Ta strona została skorygowana.
„Kochany panie!

Przyjdź w poniedziałek zrana na ulicę Verneuil. Chcianoby panu powinszować osobiście wielkich powodzeń.“
Bez podpisu.
— Niezawodnie pójdę — rzekł, paląc ten papier kompromitujący.
Nazajutrz wstał bardzo wcześnie, chcąc przed udaniem się na ulicę Verneuil porozmawiać z Klaudyuszem Grivot.
Doznał pewnego ździwienia, nie widząc Filipa, gotowego do towarzyszenia mu, według zwyczaju.
Robert poszedł do mieszkania pasierba.
Młodzieniec pracował.
Wstał i podał rękę panu Verniere.
— Moje drogie dziecko, czas jechać — rzekł.
— Chciałem pana uprzodzić, że dziś zrana nie będę w fabryce...
— Dlaczego?
— Mam ukończyć pilną robotę, której potrzebuje Klaudyusz Grivot... Wyliczenia dość trudne dla dokładnego oznaczenia siły opornej pocisków, a nie mogę tych wyliczeń zrobić w fabryce, mając tu pod ręką poważne dzieła specyalne.
— Ha, to zostań tu, drogie dziecko, ja sam pojadę.
— Czy będziesz pan na śniadaniu w Saint-Ouen?
— Nie, interesa powołują mnie też do Paryża... Tam zjem śniadanie... Zatem, do wieczora...
— Do wieczora.