— To zależy... — odparł Robert.
— Od czego?
— Od ceny...
Niemiec okazał ździwienie.
— Czyż ta cena nie jest umówioną? — zawołał.
— To jest pan uczyniłeś mi propozycyę, której ani nie odrzuciłem, ani nie przyjąłem.
— A jednak była ona nader kwalifikująca się do przyjęcia.
— Jeżeli mnie pamięć nie myli, mówiłeś pan o trzech milionach.
— Tak. A więc?..
— A więc to warte jest więcej... i zaraz panu dowiodę... Kiedy miałem przyjemność rozmawiania z panem przed niespełna miesiącem, doświadcznia nie były jeszcze uskutecznione urzędownie z powodzeniem piorunującem... należy to panu wiedzieć, i nie byłem jeszcze nagrodzony za wyjątkowe zasługi... Słowem, jestem teraz całkiem innym człowiekiem... Ja urosłem, bardzo urosłem, i trzeba mnie odpowiednio zatem traktować.
— Zapominasz pan, że posiadamy pańskie tajemnice... Gdybyśmy zaczęli mówić, co byłoby dziś z panem?...
— Dziwnie te słowa brzmią w przyjacielskiej naszej pogawędce, panie baronie — rzekł Robert pogardliwie. — Ja się niczego od panów nie boję, ale panowie możecie się obawiać odemnie wszystkiego, lub się spodziewać...
— Wreszcie, jakież są pańskie wymagania?
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/328
Ta strona została przepisana.