Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/342

Ta strona została przepisana.

Weronika, nie podnosząc głosu, zawołała:
— Marto! Marto!
Dziecko, obudziwszy się natychmiast, powstało żywo i zapytało:
— Co, babciu?
— Chodź tutaj.
— Jestem.
— Spojrzyj przez szpary w tych sztachetach, które są przed nami... Spójrz... Patrz... po tamtej stronie jest dwóch ludzi.
Marta zbliżyła się.
W jednem miejscu płótno nie dostawało do sztachet i dziecko zajrzało tędy do parku willi Savanne.
— Widzę tylko drzewa, moja babciu — rzekła — niema nikogo.
— Przyjrzyj się lepiej... Powiadam ci, że tam jest ktoś...
— Poczekaj, babciu, ja wdrapię się... Podtrzymaj mnie...
Marta oparła nogi na fundamencie sztachet i, podtrzymywana przez Weronikę, przesunęła głowę po nad płótno.
— I cóż zapytała niewidoma.
— Widzę, babciu, po nad sztachetami.
— I nic nie widzisz?
A! tak... tak...
— Dwóch ludzi, nieprawdaż?
— Tak, między drzewami...
— Widzisz ich twarze?