Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/348

Ta strona została przepisana.

— Poczekaj pan! — podchwyciła pani Sollier — ten człowiek, co to mówił, dodał jeszcze: Kto mógłby podejrzewać, że sprawcy nieodnalezieni zbrodni w Saint-Ouen są dzisiaj gośćmi u sędziego śledczego, który powinien ich aresztować!..“ Oto, co słyszałam, panie, po za parkanem parku od strony Marny.
Nie, nie jestem szalona!.. Tam dwóch ludzi rozmawiało... dwóch nędzników... którzy tryumfowali ze swej bezkarności... Ci nędznicy są tu, u pana... Ja muszę ich zobaczyć, ażebym ich zdemaskowała, ażebym ich wydała panu... i dlatego potrzeba mi wzroku! Przywróć mi go, panie Henryku! Ja zgadzam się na operacyę, której się bałam... nawet teraz błagam o nią!.. Niech tylko widzę na chwilę... na jednę minutę, a ta minuta będzie mi wystarczającą, ażeby poznać tego, z którym walczyłam i który w mem ręku zostawił dowód swej obecności... Na imię niebios, w imię sprawiedliwości, przez pamięć na Ryszarda Verniere, który nie został jeszcze pomszczony, przywróć mi pan wzrok!
Daniel Savanne, pod wpływem strasznego wzruszenia, zawołał, zwracając się do synowca:
— Tak... tak... Henryku, przywróć jej wzrok, choćby na chwilę... niech będzie wstanie zobaczyć morderców, którzy dostali się do mego domu.
— To, czego żądasz. mój stryju, jest niemożebnem — odpowiedział młodzieniec z przygnębieniem.
— O! panie Henryku!.. panie Henryku, przywróć wzrok babci! — błagała z kolei Marta.
— Wzrok... wzrok... szeptała ociemniała.
— Niestety! to niemożebne! — powtórzył syn Gabryela.