— Niemożebne! — wykrzyknęła Weronika zrozpaczona, ujmując czoło w ręce. — Ależ to ja jestem istotą przeklętą! Jakto, ci, co skradli, ci, co podpalili, co zabili, są tu, obok nas, a ja nie mogę wam powiedzieć: Oto oni! i wyjdą ztąd, ażeby już nie powrócić nigdy. Panie Henryku, powiadasz pan, że to niemożebne — ciągnęła dalej pani Sollier, unosząc się coraz bardziej. — Ha! uczyń to niemożebne!.. Przywróć mi wzrok!.. Nie trzeba pozwolić, ażeby uciekli mordercy pana Verniere, którzy chcieli mnie zabić, którzy spalili fabrykę i zrujnowali Martę, pańską siostrę...
Daniel i Henryk, usłyszawszy te ostatnie słowa, spojrzeli na siebie z osłupieniem.
— Babciu!.. Co ty mówisz? — zawołała Marta.
— Ja mówię prawdę, moje dziecko!.. musisz i ty o tem wiedzieć, niech i on o tem wie! To może im doda odwagi i zachęty do zdarcia z mych oczu zmroku!
— Weroniko! — rzekł pan Savanne, drżąc ze wzruszenia — pojmujesz dobrze, że tym razem powinnaś wszystko wytłomaczyć jasno. To, co ci się teraz wymknęło z ust, jest tajemnicą, której nie chciałaś mi powierzyć w mym gabinecie sądowym? Marta jest córką mego brata, Gabryela Savanne, nieprawdaż?
— Tak, panie... — wyszeptała Weronika.
— Siostro moja! siostro! — zawołał Henryk, biorąc w swe objęcia małą Martę, i całując ją namiętnie.
Dziecko zalało się łzami i całując również Henryka, wyjąkało:
— Bracie mój!.. bracie!..
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/349
Ta strona została przepisana.