Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/351

Ta strona została przepisana.

Potem, odzyskując przytomność umysłu.
— Pani Sollier — rzekł do niewidomej — postaraj się uspokoić, jak ja, i odpowiedz mi. Jeżeli mordercy Ryszarda Verniere i twoi są rzeczywiście tutaj, nie lękaj się, ażeby się wymknęli... Przepędzą tu część wieczora... Jeżeli więc operacya, której pani ążdasz, jest wykonalna, będziesz mogła ich zobaczyć i wskazać... Profesor Henryka, przełożony kliniki, jest u mnie, a Henryk poprosi go tutaj, i on się zajmie.
Henryk wyszedł pośpiesznie.
Daniel ciągnął dalej:
— Ale ani słowa o przytoczonych pobudkach, dla których zapragnęłaś pani niezwłocznej operacji... Niech to wszystko pozostanie między nami... To jest konieczne.
— Będę milczała, panie... Ale jeżeli ci nędznicy uciekną...
— Nie uciekną.
— Może byłby jeszcze inny sposób, dla ich odnalezienia?
Daniel nadstawił uszu.
— Jaki? zapytał żywo? Słyszałam, że ci dwaj nędznicy mają wspólnika...
— Wspólnika, a pani go znasz?
— Jest to człowiek, u którego się radziłam... magnetyzer... O’Brien.
— — Jesteś tego pani pewna?
— Wymienili jego nazwisko...
Czyjeś kroki dały się słyszeć na zewnątrz.