Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/352

Ta strona została przepisana.

— Teraz milczenie rozkazał urzędnik niewidomej. — Puzwól mi mówić... I ty, moja pieszczoszko. — dodał, zwracając się do Marty — ani słowa.
— O! panie! — oddarła z dziecinną dumą córka Gabryela Savanne — ja potrafię milczeć. Tajemnicę zachować tak dobrze, jak babcia!
Drzwi od gabinetu otworzyły się.
Henryk wrócił, przyprowadzając przełożonego kliniki.
Ten wykrzyknął ze ździwienia, zobaczywszy ociemniałą.
— Czyżbyś się pani namyśliłà wreszcie — rzekł — i zgadzasz się na uleczenie?
— Tak, panie... — odpowiedziała Weronika.
— Wybacz, mój przyjacielu — rzekł Daniel — żem cię wezwał do siebie... Ale czy nie mógłbyś dziś jeszcze, przed opuszczeniem tego domu, dokonać operacyi na pani Sollier i przywrócić jej wzrok choćby na kilka chwil?
— Nie, to niemożebne... Trzeba ją poddać przygotowaniom leczenia, a które potrwa około dwóch tygodni, a wtedy będę działał w imię Boże!..
— Więc pan twierdzi, że za dwa tygodnie będę mogła widzieć? — zapytała Weronika.
— Tak.
— A czy pan Savanne może mi powiedzieć, iż to, o chciałam dziś uczynić, będzie możebne i za dwa tygodnie?
— Postaram się wszelkiemi siłami — odpowiedział Daniel.