Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/353

Ta strona została przepisana.

— To niech pan czyni co chce.
— Henryku — odezwał się przełożony kliniki — jutro zrana przyjdziesz do mnie, dla bliższego porozumienia.
Młodzieniec odprowadził chirurga do salonu. — Pani Sollier — odezwał się sędzia śledczy — pozostaniesz tu z Martą. Damy ci mieszkanie w pałacyku nad brzegiem wody, tam będziesz pielęgnowaną.
— Ale przez te dwa tygodnie nędznicy uciekną.
— Nie trzeba się tego lękać, ponieważ nie mogą podejrzewać niebezpieczeństwa, które im zagraża... Za dwa tygodnie zbiorę znów tutaj moich gości dzisiejszych, i pani, przypatrzywszy się im kolejno, będziesz mogła nam powiedzieć, którzy z nich są mordercami.
W kilka godzin później, gdy goście zasiadali do obiadu w obszernym pokoju jadalnym w willi, Henryk wprowadził Weronikę i Martę do pałacyku nad rzeką, gdzie lokaj German już poczynił odpowiednie przygotowania dla ich zamieszkania i dokąd miał im przynieść obiad.
O’Brien nie opuścił wcale alei, na którą wychodziła główna brama willi Savanne.
Widział już, jak niewidoma wraz z wnuczką wprowadzone zostały przez Henryka do domu jego stryja.
Ponieważ choć noc zapadła, nie widział, ażeby ztamtąd wyszły, powiedział sobie, że pani Sollier niezawodnie zgodziła się na operacyę i to przeświadczenie skłoniło go do wykonania pierwotnego planu.