Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/354

Ta strona została przepisana.
LI.

Pomimo ogólnej radości, Daniel Savanne nie zdołał się otrząsnąć z ponurej zadumy, w jaką go wprawiły odkrycia Weroniki.
Wybiła godzina jedenasta.
Goście zaczęli się żegnać.
— Kochany panie Savanne — odezwał się Robert Verniere — zanim goście pańscy się rozejdą, niech mi wolno zaprosić ich do siebie... Panie i panowie — dodał, zwracając się do obecnych — wynurzam do wszystkich, bez wyjątku, prośbę, ażebyście raczyli przepędzić u mnie, w Neuilly, dzień, który postaram się uczynić również przyjemnym jak dzisiejszy... Czy mogę na państwa liczyć?
Wszyscy odezwali się jednozgodnie:
— I owszem... i owszem... przyjmujemy.
Daniel drgnął:
To, co Robert zaproponował, właśnie o to samo on chciał prosić.
A więc wszyscy ci obecni znów zebrani będą, kiedy Weronika odzyska wzrok i będzie mogła wskazać człowieka z którym walczyła na podwórzu fabryki w Saint-Ouen, w miejscu zbrodni... i to może nastąpi u niego! Straszliwy skandal nie. w domu sędziego wybuchnie.
— Z wielką przyjemnością, drogi panie Robercie, przyjmujemy —rzekł, zmuszając usta do uśmiechu.
Potem dodał:
— Kiedy pan zamierza urządzić to przyjęcie?