Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/359

Ta strona została przepisana.

Amerykanin, na widok wchodzącego Roherta, uśmiechnął się dziwnie.
— Słowo honoru, drogi przyjacielu, oczekiwałem ciebie — wyrzekł.
— Oczekiwałeś pan mnie! — powtórzył bratobójca ze ździwieniem.
— Od soboty wieczora... I wszystko, o czem chcesz mi donieść, już sam wiem. Weronika zgodziła się teraz na operacyę i przyjętą została gościnie pod dach pana Savanne.
— Zkąd pan wiesz o tem?
— Oto mniejsza. A ponieważ pana tu widzę u siebie, więc trzeba nam powrocić do pierwotnego planu, nieprawdaż?
— Tak i trzeba skończyć.
— Ja skończę, jeżeli i pan pamiętać będziesz o warunkach pierwotnych.
Nie zapomniałem i dotrzymam ich.
— Zatem milion po skończeniu?
— Tak, milion!
— To pomówimy! Ja od soboty już wiele rzeczy ułożyłem.
Przeszło godzinę rozmawiali z sobą, rozważając w najdrobniejszych szczegółach projekty O’Briena.
Kiedy się rozstali, Weronika i Marta były skazane nieodwołalnie.
Jedna miała umrzeć, a druga zniknąć.