Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/36

Ta strona została przepisana.

Robert zwłaszcza nie ustawał w zapytaniach, na które odpowiadał Daniel, wprawdzie nie wyznawając się z tajemnic zawodowych, o tyle jednak szczerze, iż dawał bratobójcy prawie pewność, że nie ma się czego obawiać.
Tego wieczora Robert zapytał:
— A pańska ranna w szpitalu św. Ludwika?.. Ta kobieta, na której zeznanie liczysz pan, że przyniesie trochę światła wśród otaczających ciemności?.. Czy już wyzdrowiała wreszcie?.. Czy będzie mogła wkrótce poddaną być badaniu?..
— Ona już zupełnie wyleczona i badać ją będę jutro — odpowiedział Daniel Savanne.
Nie bez trudności Robert Verniere powstrzymał lekkie drżenie.
— Jutro? — powtórzył, sam dobrze nie wiedząc, co mówi.
— Tak... Dziś zrana otrzymałem list. od doktora Sermet, z wiadomością, że Weronika Sollier opuści jutro szpital św. Ludwika, i natychmiast wydałem rozkazy, ażeby przed opuszczeniem szpitala przyprowadzona została do mego gabinetu...
— Powiedziałeś pan, że jest wyleczona zupełnie — podchwycił Robert, kładąc nacisk na wyraz zupełnie. — Chirurg, który ją operował, obawiał się, aby ślepota nie była następstwem tej operacyi... Czy się pomylił w tem przewidywaniu?
— Nie, na nieszczęście.
— Więc jest ślepa?
— Tak, i biedna kobieta pozostanie na całe życie ociemniałą.