Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/363

Ta strona została skorygowana.

Dziecko zeszło na dół, gdzie spało, gotowe odezwać się na pierwsze wołanie Weroniki, gdyby w nocy czego potrzebowała.
Tylko schody o kilku stopniach, oddzielały oba pokoje, od których drzwi pozostawały otwarte.
Dziecko zgasiło świecę i położyło się do łóżka.
Na kominku paliła się lampka nocna, słabo oświetlająca pokój.
Marta zasnęła prawie natychmiast.
Głęboka cisza zapanowała w pokoju, nad którym się unosiła przejrzysta mgła.


∗             ∗

Godzina jedenasta wieczora wybiła na wszysąkich wieżach w okolicy.
Lekki wietrzyk rozwiał w części mgłę, rozciągająjącą się nad pasmem Marny.
Gwiazdy świeciły na niebie czystem, ciemno szafirowem.
Od strony mostu ukazał się jakiś człowiek, trzymając w ręku zapaloną latarkę.
Szedł brzegiem rzeki, wzdłuż parkanów kilku willi i zatrzymał się dopiero przed sztachetami parku willi Savanne.
Cofnąwszy się trochę, przujrzał się okiennicom, zamykającym okna pałacyku od strony wybrzeża.
Nie wymykało się przez nie żadne światełko.
Powrócił do furtki i pochylił się ku zamkowi, w który włożył klucz.
Klucz wszedł bez oporu i hałasu.