Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/364

Ta strona została przepisana.

Furtka się otworzyła.
Przybysz, znalazłszy się w parku, zamknął furtkę.
Przez kilka sekund, nadstawiwszy uszu, i powstrzymując oddech, nadsłuchiwał.
Nie dawał się słyszeć żaden szmer.
Wtedy wolnym krokiem na palcach, skierował się ku pałacykowi, gdzie spała Weronika z wnuczką.
Ręka jego oparła się na klamce.
Drzwi nie były zamknięte.
Popchnął je i wślizgnął się do pokoju na parterze.


LIV.

Przy słabem świetle lampki nocnej spostrzegł małą Martę, śpiącą snem głębokim i przykrytą tylko prześcieradłem.
Zrzuciła kołdrę, gdyż na dworze panował upał.
Zbliżył się do dziecka i przyłożył palec do czoła.
Marta poruszyła się zlekka.
On nacisnął palec nieco mocniej i głosem bardzo cichym, bardzo wolnym, poniekąd przygasłym, wyrzekł te słowa, nachylając się ku małej dziewczynce:
— Nie budź się.
Dziecko nie poruszyło się wcale.
— Czy śpisz ciągle? — zapytał ów człowiek.
— Tak — wyjąkała Marta.
— Czy słyszysz mnie wyraźnie w śnie?
— Tak.