— Pójdź — wyrzekł O’Brien — i przymknij tylko furtkę.
Wyszli na wybrzeże.
Tu magnetyzer rozkazał Marcie, ażeby się udała na most, znajdujący się nad rzeką.
Dziecko uśpione zawahało się, ale na ponowiony rozkaz magnetyzera poszło.
Na moście amerykanin zatrzymał dziewczynkę.
— Patrz! — wyrzekł — widzisz!
— Widzę.
— Pamiętaj.
— Będę pamiętała.
W dali na zegarze wśród głębokiej ciszy wybiła północ.
— Policz uderzenia godziny podchwycił magnetyzer.
Marta liczyła.
Dwanaście — wyrzekła — północ.
— Jutro o tejże godzinie, musisz tu przyjść z babką.
Dziewczynka drgnęła od stóp do głowy.
— Z babką powtórzyła głosem, ze strachu drżącym.
— Nie.
— Będziesz mi posłuszną... ja tak chcę!
— Ale po co?
— Ażeby ją wyleczyć. Ale niech ona nie wie, dokąd ją poprowadzisz.
— A jeżeli nie zechce przyjść?
— Przekonasz ją i będzie musiała przyjść.
— Nie — wyrzekła Marta poraz drugi.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/366
Ta strona została skorygowana.