Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/369

Ta strona została przepisana.

I bezwiednie, pod wpływem suggestyi, pomagała niewidomej ubierać się...
W kilka chwil później była już gotową.
Marta ujęła ją za rękę, sprowadziła ze schodów i, zagasiwszy świecę, wyprowadziła z domku.
— Dokąd mnie prowadzisz, moje dziecko? — zapytała pani Sollier.
— Gdzie pan Henryk na nas czeka.
Pozbawiona oczu, z mgłą na źrenicach, biedna kobieta nie widziała otaczających ją ciemności. Czyż mogła zresztą przypuszczać, że dziecko kłamie?.. Nigdy. Dziewczynka wziętym kluczem otworzyła furtkę i pociągnęła niewidomą pod drzewami w stronę mostu kolejowego.
Weronika zatrzymała się.
— Którędy my idziemy? spytała, jakby zaniepokojona.
— Którędy trzeba. Chodź, babciu.
Szły dalej.
Przed niemi, w pewnej odległości, posuwała się jakaś postać ludzka.
— Trzeba wejść na schody od parku, babciu — rzekła wnuczka, gdy doszły do kamiennych schodów, prowadzących na most — podaj mi rękę.
Weronika weszła i zatrzymała się na ostatnim stopniu, ażeby trochę odpocząć.
— Jużeśmy prawie przyszły podchwyciła dziewczynka.
I pociągnęła ją.