Weszły na most i po przejściu około pięćdziesięciu kroków Marta zatrzymała się nagle.
Północ biła jak w przeddzień.
Weronika policzyła uderzenia.
— To południe — rzekła.
Dziecko usunęło rękę z dłoni niewidomej i, posłuszne suggestyi, zamknęło oczy, ażeby nic nie widzieć i nie słyszeć.
— Marto! — wyszeptała pani Sollier.
Zaledwie wymówiła imię dziecka, gdy jakiś człowiek, przedtem zaczajony, skoczył ku niewidomej, porwał ją z tyłu, uniósł z siłą herkulesową i przerzucił przez poręcz mostu do rzeki.
Weronika nie zdążyła się nawet opierać.
Krzyknęła przeraźliwie, a głuchy odgłos spadającego ciała do Marny obił się o uszy O’Briena.
Marta, pod wpływem suggestyi, nie widziała nic, ani nie słyszała.
Magnetyzer, wziąwszy dziecko na plecy, uśpione snem hypnotycznym, poniósł je ku swemu mieszkaniu.
W chwili, gdy biedna Marta prowadziła nieświadomie babkę swą na śmierć, zajaśniało światło w jednem z okien willi Savanne.
Henryk, po powrocie z Paryża, wszedł do swego pokoju.