W niespełna dziesięć minut O’Brien, dźwigając lekki ciężar, przybył do swego mieszkania.
Otworzył drzwi od ogrodu, potem od pawilonu, złożył dziecko na łóżku, przygotowanem jeszcze w przeddzień w pokoju w suterynie, zapalił świecę i przystąpił do łóżka.
Na widok dziewczynki nieruchomej, podobnej raczej do martwej niż żyjącej, uczuł przez chwilę przestrach.
Czyżby sugdestya zabiła tę wątłą istotę?
Ale się uspokoił. Po śnie magnetycznym nastąpił sen naturalny, zgodnie z rozkazem, danym przez magnetyzera.
O’Brien zamknął suterynę na klucz i sam udał się na spoczynek.
∗
∗ ∗ |
Przeraźliwy krzyk, wydany przez panią Sollier, kiedy przelatywała z mostu do rzeki, która miała ją pochłonąć, krzyk ten, złowróżbnie rozlegający się wśród nocy, słyszany był przez cztery osoby, które w łódce płynęły ku Joinville.
Z tych czterech osób jedna wiosłowała. Inne rozmawiały pocichu.
Ten krzyk złowrogi prawie nad ich głowami przeszył ich dreszczem.
Wioślarz przestał wiosłować.
Ktoś rzucił się z mostu odezwał się jeden ze spacerowiczów nocnych.