Czas już był wielki, gdyż Weronika zemdlała.
Magloire przyklęknął przy niewidomej i podnosił jej głowę.
— To pewna, że nie pani Sollier rzuciła się do rzeki z własnej woli — rzekł. — Sama też nie mogła wyjść, ztamtąd gdzie była, ażeby tu przyjść... A co się stało z Martą kochaną? Niezawodnie to zbrodnia... Zaniesiemy ją do pałacyku, gdzie powinna być, u pana Savanne.
— U pana Savanne, sędziego śledczego? — zawołał inspektor policyi.
W kilku słowach Magloire wytłomaczył mu wszystkie okoliczności.
— O! — szepnął policyant. ― W tem wszystkiem jakaś bardzo nieczysta sprawa.
Za wskazówką Magloira przybili do brzegu Saint-Maur.
Wyniesiono z łodzi ciało nieruchome Weroniki i położono na trawie. Magloire podszedł do furtki w parkanie. Była otwarta. Serce mu się ścisnęło złowróżbnego przeczucia. Pobiegł do pałacyku, zapalił świecę. Zawołał na Martę. Nikt się nie odezwał. Dziecka nie było.
I gdy Berthout, Słowik i Marya przynieśli Weronikę do domku, rozebrali ją z mokrej odzieży i położyli na łóżku, Magloire pobiegł do willi sędziego.
Tu zastał Daniela i Henryka i w krótkich słowach opowiedział im o strasznych wypadkach.
— Zbrodnia! zbrodnia tutaj! — zawołał sędzia śledczy. — Czy podobna?
Razem udali się natychmiast do pokoju niewidomej.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/373
Ta strona została przepisana.