Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/374

Ta strona została skorygowana.

Ta leżała wciąż zemdlona.
Henryk zabrał się do cucenia, Daniel zaś patrzał ze ździwieniem na Berthouta i dawnego inspektora policyjnego, którego wyjścia ze służby żałował nieraz.
Berthout i Słowik wytłomaczyli mu swą obecność, uzupełniając opowiadanie Magloira.
— A Marta, wnuczka Weroniki, co się z nią stało?
— Furtka na wybrzeże otwarta — odparł mańkut. — W domu tym nie zastaliśmy też nikogo.
— Mój Boże... mój Boże... Co tutaj zaszło? — szeptał Daniel.
— Weronika odpowie stryjowi — odezwał się Henryk — już przychodzi do siebie.
Rzeczywiście, dzięki staraniom młodzieńca, niewidoma odzyskiwała przytomność.
Usłyszała mówiących przy niej.
— Marto... czy jesteś tu, Marto? — wyjąkała głosem słabym.
— Marty niema — odpowiedział Henryk — ale pani przyjaciele są tutaj. Magloire z żoną, stryj mój, ja i inni jeszcze... Powiesz nam, pani, co się tutaj działo...jakiej zbrodni ofiarą padłaś... co to są za sprawcy?.. W ten sposób odgadniemy może, co się stało z Martą.
Weronika podniosła się na łóżku, dysząc.
— Marta — wyrzekła, płacząc — ależ to ona mnie powiedziała, ona kazała mi iść, mówiąc, że pan na mnie czeka, panie Henryku, że pan ma mnie uzdrowić... Szłam długo, prowadzona ciągle przez Martę, która mnie trzymała za rękę... Potem ktoś mnie pochwycił, uniósł