Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/375

Ta strona została przepisana.

w powietrze i rzucił... Upadłam z wysoka i czułam, że tonę... Zaczęłam krzyczeć o ratunek... Usłyszałam głos Magloira i straciłam przytomność.


LVI.

Wrażenie głębokiej zgrozy przejęło słuchaczów, w miarę jak mówiła pani Sollier.
— Ależ to okropne! — zawołał pan Savanne — zdaje mi się, że widzę jasno w tym potajemnym spisku! Nędznicy, którzy panią chcieli zabić, to są mordercy Ryszarda Verniere!.. wiedzą o pani obecności w tym domu; drżą, że gdy pani wzrok odzyskasz, będziesz w stanie wydać ich w ręce sprawiedliwości. Wszystko się tłomaczy... Ale jakim sposobem mogłaby być Marta wspólniczką tych zbrodniarzy!.. to niemożebne!.. Ani ja, ani nikt nigdy nie uwierzy, ażeby Marta, spełniając rozkazy tych ludzi, zaprowadziła panią tam, gdzie miałaś umrzeć!..
— A jednak — podchwyciła niewidoma, wybuchając płaczem. — Dlaczego dziecko skłamało? Dlaczego niema go tutaj?
— Bo je porwano — odparł sędzia śledczy.
— W tem jest jakaś tajemnica, którą trzeba wyświetlić — rzekł Magloire — mógłbym przysiądz, że użyto jej do popełnienia zbrodni, ale jej nie zabito następnie.
— Ja jestem tego samego zdania — wtrącił Słowik. — Zapewne winowajca nie opuścił tej okolicy, gdzie