Ponieważ chodziło tu o kwestyę podwójną: pieniędzy dość znacznych, a nadewszystko o kwestyę miłości własnej co do wynalezionej machiny, Robert postanowił nazajutrz pojechać do Anglii.
Uprzedziwszy żonę o wyjeździe do Anglii na dwa dni, Robert udał się na schadzkę, wyznaczoną mu przez O’Briena.
Amerykanin już od dwudziestu minut czekał nań w restauracyi i dał znak wchodzącemu, któryby go nie był poznał, tak był ucharakteryzowany.
Uścisnęli się za ręce w milczeniu, poczem udali się do gabinetu na pierwszem piętrze.
Gdy zostali sami, Robert zapytał:
— Cóż Weronika?
— Na dnie Marny.
— A dziecko?
— U mnie... uśpione... Nie obudzi się, dopóki jej nie rozkażę.
I opowiedział, co zaszło.
— Kiedy zamierzasz wyjechać? — podchwycił Robert.
— Dziś wieczorem.
— Już?
— Chcę opuścić tamte strony jak najprędzej. Dziś jeszcze wieczorem będę w drodze do Szwajcaryi, zkąd udam się do Włoch...