Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/38

Ta strona została przepisana.

nie wiem, aby chirurg ze szpitala św. Ludwika radził się ich. Wyprowadźcie państwo ztąd wnioski...
— Czyżby ci mistrze, o których mówi, przywrócić mogli wzrok tej kobiecie? — zapytał sam siebie w myśli Robert nie bez przestrachu.
Potem, zapanowawszy nad sobą i zwracając się do Daniela Savanne, wyrzekł:
— Jakżebym pragnął, ażeby ta Weronika mogła naprowadzić pana na ślady mordercy. Wtedy dopiero będę szczęśliwy, gdy nędznik odpokutuje za swą zbrodnię na rusztowaniu i kiedy brat mój zostanie pomszczony!.. Jakże jestem niecierpliwy dowiedzieć się, czy ta biedna istota będzie mogła panu udzielić jakich wiadomości.
— Wierzaj mi pan, że niecierpliwość moja równa się pańskiej — odpowiedział Daniel.
— Robert ciągnął dalej z ożywieniem, doskonale odgrywanem:
— Weronika Sollier, jak pozwalają mniemać wskazówki, już przez pana osiągnięte, niezawodnie widziała twarz jednego z morderców... Niezawodnie walczyła z nim. Jeżeli go znała, to go poznała. Jeżeli go nie zna, to będzie mogła go poznać. Zeznanie więc pani Sollier stanie się zapewne kamieniem węgielnym dla pańskiego śledztwa. Czy się mylę?
— Nie.
— A! gdybym śmiał...
Robert sam sobie przerwał.
— Gdybyś pan śmiał? — powtórzył Daniel.
— Poprosić pana...
— Co panu przeszkadza?