Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/380

Ta strona została skorygowana.

— To nie zabierzesz pan z sobą umówionej sumy?
— Dlaczego? — zapytał O’Brien marszcząc brwi.
— Gdyż nie mam u siebie takiej sumy w banknotach. Mam tylko dwieście tysięcy franków i przyniosłem je... Są w tej kopercie. Co do reszty zaś, oto przekaz, płatny na okaziciela u Rotszylda.
Twarz amerykanina zasępiała się coraz bardziej.
— Ależ, ja muszę opuścić Paryż — odparł — boję się już pokazywać, i niebezpiecznie byłoby dla mnie chodzić do kantoru Rotszylda... Powinieneś był pan to przewidzieć... Nie mogę trzymać dziecka w śnie hypnotycznym w ciągu dni całych. Przy pańskiej kombinacyi, będę mógł oddalić się z Paryża dopiero jutro wieczorem... To zapóźno...
— Czy ufasz mi pan?
— No tak — odpowiedział O’Brien, po sekundzie wahania.
— To jedź pan, a ja panu prześlę pieniądze, dokad mi pan wskażesz.
Amerykanin nic nie odpowiedział.
Robert zrozumiał jego myśl.
— Jeżeli się to panu nie uśmiecha — ciągnął dalej — podnieś pan sumę jutro zrana i jedź dopiero jutro wieczorem.
O’Brien zdecydował się nagle.
— Daj mi pan bilety bankowe i przekaz — rzekł — opóźnię wyjazd, skoro inaczej niemożebne.
— Proszę.
I magnetyzer schował zapłatę za podwójną zbrodnię.
Po skończeniu śniadania wstali, ażeby odejść.