Ściany piwnicy tłumiły jej głos.
Zeszła z łóżka, powróciła do drzwi i, bijąc w nie nogami i rączkami, powtarzała:
— Babciu... babciu...
Wreszcie wyczerpana, usunęła się na zimną, wilgotną podłogę.
Zemdlała.
Omdlenie Marty trwało długo godzin pięć.
Wreszcie dziecko szeroko otworzyło oczy, podniosło się i jak w chwili pierwszego obudzenia rozejrzało się dokoła ździwione.
Pamięć jej wszakże wracała.
— Jestem uwięziona — wyjąkała. — Babci też niema... może co złego jej zrobiono...
Wstrząsnęła się.
Uklękła i, złożywszy ręce, wyrzekła głosem błagalnym:
— Mój Boże, ulituj się nad babcią i nademną, a jeżeli ja mam umrzeć, czuwaj nad babcią... opiekuj się nią...
W chwili gdy po gorącej modlitwie podniosła się, drgnęła i, powstrzymując oddech, nadstawiła uszu, ażeby dosłyszeć odgłos daleki.
Czy rzeczywiście słyszała go, czy też istniał tylko w jej rozgorączkowanej wyobraźni?